414 kg ołowiu w jednym kawałku

414 kg ołowiu w jednym kawałku


W celu wciągania czterystukilowych bloków ołowiu na jacht zbudowaliśmy rodzaj dźwigu, podobny może do bomu ładunkowego na statku. Różnica polegała jedynie na tym, że nasz "bom" nie stał u podstawy masztu i miał kształt litery "A". Mógł przenosić ciężar między swoimi nogami... Sterowany był dwiema gajami i miał mocny rener. W jednym ruchu mógł się wychylać za burtę i tam pobierać ciężar. A w następnym odpowiednio sterowany przenosił ten ciężar nad burtą i zwieszał nad miejscem, gdzie miał był opuszczany. Funkcję zarówno renera jak i gaj spełniały 2-tonowe flaszencugi. Prace przebiegały bezpiecznie. W każdej fazie ruchu ołów podnosiliśmy tylko tak wysoko na ile to było potrzebne. Jedna z brył nam się wymknęła i był to test trwałości komory balastowej... Spadł z wysokości około pół metra. Później zabezpieczyliśmy się również przed takimi zdarzeniami stosując dodatkowo łańcuch, który zabezpieczał hak przed przesuwaniem się wzdłuż linki, co poprzednio doprowadziło do upadku.

Nasz bom ładunkowy mogliśmy przesuwać wzdłuż jachtu, dzięki wykorzystaniu usztywnień dna. Ustawialiśmy go zawsze między odpowiednimi dennikami. Podnieśliśmy w ten sposób chyba 16 kawałków - 8 w całości do komór i 8 podczas zalewania komór uzupełnionych drobnicą. Topienie odbywało się na statku.

Była to praca, która dała nam dużą satysfakcję, ponieważ dość poważny, w naszych warunkach, problem z którym się zmierzyliśmy nie pokonał nas, ale to myśmy go pokonali. Zarówno topienie ołowiu, jak i przenoszenie sporych ciężarów okazało się trudnością do rozwiązania.

Na fotografii widać częściowo twarz Sławka M, obsługującego zewnętrzna gaję i Pana Piotra (w kasku) - przy renerze. Prawa ręka należy do dyrygenta operacji. W miejscu, gdzie stoi fotograf (prawdopodobnie pani Małgosia), gaję wewnętrzną o obsługuje p. Mirek.